Gabinet terapii uzależnień
Grzegorz Wach
profesjonalny terapeuta, niepijący alkoholik

Zadzwoń teraz 501 646 076

Bo to zła kobieta była. Leczenie uzależnienia od alkoholu może odkryć ciekawe fakty o relacji z naszymi partnerkami.

» lista wpisów

Nie ma co ukrywać, wielu z nas podejmuje leczenie alkoholizmu w wyniku zewnętrznej motywacji. Rozpoczynamy terapie alkoholowe głównie po to, by ugasić konflikty w domu. Niekoniecznie czujemy potrzebę rozstania się z fajną zabawką, jaką jest alkohol, ale co raz ciężej jest nam funkcjonować w domu, gdzie podła żona bez przerwy się czepia. Awantury, grożenie rozwodem, diabli by to wzięli, trzeba coś z tym zrobić. Dobra idę, może nauczą mnie pić tak, żeby się nie uchlewać i żona da spokój.

Konflikty wynikające z picia należą do tak zwanych szkód relacyjnych i często stanowią podstawowy powód, dla którego rozpoczynamy leczenie uzależnień. W miarę postępów w terapii nie tylko znajdujemy więcej powodów, żeby przestać pić, ale zaczynamy dostrzegać, że odstawienie alkoholu może przynieść wiele korzyści również dla nas samych. Często mówi się nam, że powinniśmy to zrobić przede wszystkim dla siebie, ale przecież kiedy żona przestaje cierpieć z powodu naszego picia, zawsze przekłada się to również na nasze wymierne korzyści. Proste? Nie aż tak, jakby się wydawało, gdyż pojawia się tu kilka haczyków.

Po pierwsze, trzymając się kurczowo schematu "nie piję dla żony”, wpadamy często w pułapkę własnych oczekiwań lub poczucia winy. Po drugie - korzyści płynące dla otoczenia z naszej abstynencji, to nie od razu nasze korzyści i wreszcie - nasze korzyści z zaprzestania picia, to nie zawsze korzyści dla żon i otoczenia, a nasze trzeźwienie nie zawsze jest wszystkim na rękę. Ta ostatnia teza, kiedy znajduje poparcie w konkretnym przypadku, jest dla pacjenta szokiem i często rozpoczyna falę zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń, a także rzuca zupełnie nowe światło na związek, nasze przekonania i ostatecznie podkopuje wszystko na czym się do tej pory opieraliśmy. Wrócimy do tego paradoksu, ale po kolei.

Kochanie, nie piję. Odwyk alkoholowy i źle pojęta moc.

W pierwszej kolejności przyjrzyjmy się kilku podstawowym zagadnieniom, związanym z rozpoczęciem trzeźwienia i jego wpływem na relację z żoną. Rozpoczęliśmy terapie alkoholowe a zgodnie z naszymi poprzednimi rozważaniami, kontynuujemy ten proces i wchodzimy do domu cali na biało. W tym miejscu niezwykle często pojawiają się w nas dwa skrajne schematy myślenia i postępowania. Oba mają charakter dezadaptacyjny, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku i wymagają zmiany. Pierwszy niewłaściwy sposób podejścia do sprawy wynika z naszych oczekiwań. Dotychczasowa oczywista motywacja staje się naszym przekleństwem i źródłem ponownych problemów. Zaczęliśmy się leczyć, bo żona tak chciała. Mówiła to wprost, albo sami zauważyliśmy głęboki kryzys naszego związku i widzimy, że wynika on z naszego picia. Tak, czy inaczej, zrobiliśmy to dla niej. Nie zapominajmy, że jako alkoholicy, jesteśmy przepełnieni egocentryzmem. Czy to akceptujemy, czy nie, dotychczasowe życie rodziny kręciło się wokół nas. Funkcjonowanie naszych żon było wyznaczane przez szereg pytań: będzie dziś pijany, czy nie?, zdenerwuje go coś, czy zachowa spokój?, jakie problemy go dręczą, z czego się cieszy, jak mogę go uszczęśliwić? On, on, on. Nasze problemy, smutki, radości, niepowodzenia i sukcesy były najważniejsze. Pułapka oczekiwań opiera się o to, że przynajmniej na początku niewiele się zmienia. Kochanie, nie piję, rozwiń czerwony dywan. Mechanizmy uzależnienia uruchamiają myślenie: coś za coś. Skoro przestałem pić, czyli zrobiłem co chciałaś, teraz oczekuję czegoś w zamian. Zaczynamy domagać się nagrody i w ten sposób, w niedługim czasie znów wszystko ma się kręcić wokół nas. Oczekujemy od żon wyrozumiałości, wybaczania błędów, rozciągnięcia nad nami parasola ochronnego i stawiamy żądania. Jak gdyby nigdy nic, chcemy powrócić na fotel głowy rodziny, oczekując szacunku, uznania i podległości. Bardzo dbamy o nienaruszanie naszych praw, żądając jednocześnie przyzwolenia na błędy i unikając obowiązku. Wyraźnie widzimy i wytykamy niedociągnięcia żony zakładając, że nasze słabości zostaną zaakceptowane. Chcemy brać, a nie dawać. Mam do tego prawo, bo przecież nie piję. Zrobiłem już swoje i to ci Kochanie powinno wystarczyć. Nasze zaprzestanie picia staje się się walutą we wszystkich sprawach. Nie można mi nic zarzucić i niczego oczekiwać, bo przecież nie piję. To trochę tak, jakbyśmy przez pewien czas dosypywali do baku cukier. Samochód się zepsuł, ale nie oczekujcie, że zaprowadzę go do naprawy, cieszcie się, że przestałem to robić. Taki schemat myślenia nie tylko pogłębia mechanizmy uzależnienia i nie pozwala na głębokie zmiany, jakimi jest trzeźwienie, ale też szybko prowadzi do niezgody na taki stan po stronie żony i staje się źródłem nowego konfliktu. Poczucie skrzywdzenia odczuwane przez małżonkę, rodzi oczekiwanie pokory z naszej strony i nie ma w niej przyzwolenia na stawianie nas w centrum wszechświata, naszą dominację, egoizm i egocentryzm. Niestety, często brak wyraźnych oznak uznania dla naszych starań o utrzymanie abstynencji, popycha nas ku powrotowi do picia. Przecież przestałem pić, klęknijcie narody, a ona tego w ogóle nie docenia! Mam to gdzieś, wolę się napić.

Drugim rodzajem pułapki, w jaką wpadamy ogniskując decyzję o zaprzestaniu picia na naprawie relacji z żoną, jest poczucie winy za czas czynnego nałogu. Drugi koniec tego samego kija. O ile w pierwszym wypadku dominowały w nas oczekiwania, o tyle tu funkcjonujemy w schemacie dokładnie odwrotnym do egocentryzmu. Nadmiernie wyrzekamy się własnych potrzeb i koncentrujemy się na zaspokojeniu oczekiwań otoczenia, w tym oczywiście żony. Winy należy odkupić. Niby ładna postawa, ale zawiera pewien haczyk. Bardzo często, zakładając, że i tak już za dużo jej życia kręciło się wokół naszego nałogu, postanawiamy teraz z wszystkim poradzić sobie sami. Ja nabroiłem, ja to naprawię. W pierwszym podejściu trzeźwiejący stawiał oczekiwania, tu robi wyrzeczenia. Zaczyna dbać o potrzeby i emocje żony, ale niestety bardzo często kosztem swojego trzeźwienia. W terapii dowiadujemy się, że powinniśmy informować otoczenie o tym, co się z nami dzieje i o naszych potrzebach, związanych z trzeźwieniem. Poczucie winy niezwykle nam to utrudnia. I tak, żona lubi wypić drinka wieczorem, więc przez gardło nam nie przejdzie, że zaleceniem jest usunięcie alkoholu z domu i nie przebywanie w obecności osób pijących. Zbliża się wesele jej siostry, nie ma mowy żebym z nią nie poszedł. Nie pójdę na sesję z terapeutą, czy miting, bo ona chce jechać na zakupy.Te najbardziej transparentne przykłady, a jest ich niezliczona ilość, pokazują na czym polega pułapka winy. We wszystkich trzech wypadkach dbamy o emocje nie swoje, a żony, ale koszt jest ogromny. Pewne potrzeby trzeźwiejącego, nie podlegają dyskusji, a chęć źle pojętego zadośćuczynienia nie pozwala ich zaspokoić. Prawidłową w naszej ocenie, postawą uległości i nieprawidłowo rozumianej chęci naprawienia szkód, racjonalizujemy sobie wyrzekanie się tego, co niezbędne dla trzeźwienia.

Terapia uzależnień skończona. Nie piję, no i co z tego mam.

Jak wspomniałem wcześniej, może pojawić się sytuacja, w której abstynencja przynosi radość żonie i całemu otoczeniu, ale nie daje szczęścia nam. Ich korzyści, to niekoniecznie od razu nasze korzyści. Tu temat staje się bardzo szeroki i wymaga odrębnych rozważań, o które pokusimy się w przyszłości. Mogę jedynie nadmienić, że sprawa rozbija się o wyżej umieszczone hasło: terapia uzależnień skończona. Jak widzieliśmy w poprzednim artykule, skończony jest jedynie wstępny etap terapii alkoholowej, w którym uczymy się, jak utrzymać abstynencję. Nie ma co jednak liczyć, że od razu poczujemy długofalowe i gruntowne szczęście. Oczywiście na wstępie już doświadczymy szeregu korzyści z utrzymywania abstynencji, szybko jednak nam one powszednieją i nie będą po pewnym czasie wywoływać "efektu wow”. Pojawi się proza życia, a do osiągnięcia względnej szczęśliwości, potrzebne jest trzeźwienie, nie zaś samo niepicie. O różnicach między abstynencją, a trzeźwieniem porozmawiamy kiedy indziej.

W mojej ocenie, odpowiedź tkwi w czymś, co nazywam atmosferą zdrowienia. Klimatem, w którym trzeźwienie jest centralnym punktem mojego życia, a wokół niego reszta spraw się obraca. Celem, na którym skupia się moje myślenie i działanie. Atmosferą potrzebną, jak pokazuje praktyka, przez okres około roku, czasem dwóch lat, a nie czterech tygodni. Wiele rozmów z uzależnionymi oraz moje własne doświadczenie wskazują, że po tym okresie postawa trzeźwieniowa nabiera charakteru rutyny, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. O uzależnieniu, my alkoholicy pamiętamy do końca życia i nie tracimy czujności, ale życie przestaje kręcić się wokół tego tematu.

Mężu, nie pijesz, ale nie tak to miało wyglądać. Solidna praca w terapii uzależnienia, wrogiem dla tych, których nigdy byśmy się nie spodziewali.

Ostatnim elementem naszych dzisiejszych rozważań, na który chciałem zwrócić uwagę, jest kontrowersyjna, ale niestety często boleśnie prawdziwa teza, że nasze trzeźwienie, a więc szeroko pojęte zmiany, nie zawsze są wszystkim na rękę. Osobiście, w swoim trzeźwieniu nie doświadczyłem tego, ale wraz z rozwijającą się praktyką terapeutyczną, zaczęły co raz częściej docierać do mnie zadziwiające sygnały. Analizowałem je szeroko i superwizowałem, a ostatecznie wyciągnąłem kilka ciekawych wniosków. Ogólne założenie, związane z oczekiwaniami pacjenta jest takie, że zachowywanie abstynencji i trzeźwienie, ostatecznie rzutuje pozytywnie na relację z żoną. Zakładamy mianowicie, że sytuacja w małżeństwie - konflikty, ból, płacz, smutek i inne składowe ogólnego kryzysu - wynika z naszego picia. I rzeczywiście w zdecydowanej większości przypadków tak właśnie jest. Oczekujemy zatem, że zmiana po naszej stronie rozpocznie proces naprawy relacji małżeńskich. Podczas wielomiesięcznej pracy z niektórymi pacjentami, zacząłem jednak odbierać sygnały, że sytuacja ma się dokładnie odwrotnie. Często bowiem kryzys małżeński nie tylko nie przemijał, ale zaczął wręcz eskalować. Na ten moment, pracując albo z samym pacjentem, albo włączając na pewien czas partnerki do udziału w kilku sesjach, zdiagnozowałem co najmniej dwa powody takiego stanu rzeczy.

Pierwszy z nich polega na tym, że kryzys małżeński, poza uzależnieniem małżonka, posiadał kilka, zupełnie innych niż picie ognisk zapalnych. Mówiąc inaczej, dostrzegłem, że w małżeństwie pojawiły się problemy już przed okresem destrukcyjnego picia i nie zostały rozwiązane, a zwyczajnie były na przestrzeni miesięcy lub lat zamiatane pod dywan. Żeby było jasne Panowie - meritum sprawy pozostaje bez zmian. Krzywdziliśmy nasze żony i mamy wiele do naprawienia. Z czasem jednak, patrząc na sprawy trzeźwym okiem, zaczynamy dostrzegać szerszy kontekst. Problemy małżeńskie sprzed okresu destrukcyjnego picia, jak to zwykle bywa, mają źródło po obu stronach. Dla rozwiązania niektórych z nich, potrzebna jest zmiana zachowań, czy sposobów myślenia nie tylko po naszej stronie, ale również i partnerki życiowej. Scenariusz taki nie jest jednak możliwy, bo brakuje nam argumentów w dyskusji. Cokolwiek bowiem podnosimy, mając nawet rację, jesteśmy "kasowani” zwrotem typu: "najpierw się ogarnij z chlaniem, a potem dopiero pogadamy”. Kiedy taki argument odpada, stawia nas to w zupełnie innej pozycji w dyskusjach. Do rozwiązania konkretnego problemu małżeńskiego, potrzebne jest już zaangażowanie również żony - często musi ona przyznać rację, coś zacząć robić, czegoś zaniechać, zejść z tonu, czy przeprosić. Słowem sytuacja wymaga od niej wysiłku i niewygodnych zachowań lub wyrzeczeń, a na to nie zawsze ma ochotę.

Terapia uzależnień szansą na urealnienie.

Nie wydaje się być możliwe, by ująć w formie wpisu na blogu rozwiązania tych złożonych problemów. Sprawy te stanowią niemałą część pracy terapeutycznej, a terapie alkoholowe przepełnione są treściami dotyczącymi opisanych zagadnień. Każdy przypadek jest inny i wymaga odmiennych rozwiązań.

To, co mogę zasugerować, opiera się na odwiecznej zasadzie złotego środka. Kwestie te wymagają delikatnego podejścia i wyczucia. Potrzebne jest zachowanie balansu pomiędzy pychą, a nie dopuszczeniem do umniejszania lub pomijania naszych potrzeb. W procesie leczenia uzależnienia od alkoholu poznajemy istotę oczekiwań, jakie możemy bez obaw formułować wobec otoczenia i wszelkich elementów, które temu otoczeniu jesteśmy winni dać. Mamy też możliwość przyjrzenia się naszym relacjom w szerszym kontekście i dokonania przeglądu, kto dziś rzeczywiście mnie wspiera oraz kogo ja chcę wspierać. Delikatny charakter tych zagadnień powoduje, że często praca w tym zakresie nie jest możliwa bez pomocy terapeuty.

» lista wpisów