Skończyłem odwyk alkoholowy w Łodzi i co dalej? Czyli największy błąd, jaki popełniają pacjenci po terapii alkoholowej, skutkujący powrotem do picia.
Jakiś czas temu przyszedł do mnie pacjent, przywitał się, zdjął kurtkę, wszedł do gabinetu, opadł ciężko na fotel i zaczął rozmowę dokładnie tymi słowami, które postanowiłem uczynić tytułem niniejszego wpisu. Zastanawiałem się, o co chodzi z tą Łodzią, czemu to miało dla niego znaczenie, ale okazało się, że pacjent nie zdecydował leczyć się w swoim mieście, ale nie o miejscu chciał ze mną rozmawiać. Okazało się, że istotą zagadnienia było to, co ma dalej robić. Oczywiście naświetliłem mu pełną ofertę, z której notabene skorzystał, ale jego słowa przywołały przemyślenia, jakie towarzyszą mi od dawna i jakie powróciły, kiedy je wypowiedział. Rozważania na temat podstawowego błędu, popełnianego przez pacjentów, jeśli chodzi o proces terapeutyczny. Przemyślenia, które dotyczą dwóch słów: "skończyłem" i "dalej".
Wśród pacjentów podejmujących leczenie alkoholizmu, dużą popularnością cieszą się stacjonarne ośrodki całodobowe. Przechodzą w nich przez podstawowy program terapii i opuszczają placówki. Jak często twierdzą: „ukończyli terapię”. Mija trochę czasu i powracają do picia. Operacja się udała, pacjent pije. I wszyscy zastanawiają się dlaczego. No właśnie, dlaczego? Dlaczego jest tak, że pacjenci przez kilka tygodni pobytu w oddziałach utrzymują abstynencję, a powracają do picia, często tuż po wyjściu z ośrodka? Ktoś może powiedzieć: bo są zamknięci i w oddziałach nie da się pić. Odłóżmy na chwilę na bok dywagacje na temat dostępności alkoholu w ośrodkach oferujących leczenie uzależnień alkoholowych, poprzestając jedynie na stwierdzeniu, że dla chcącego, nie ma nic trudnego. Ani pacjentów kierowanych sądowo, ani tych, którzy trafiają do oddziału dobrowolnie, nikt nie trzyma na siłę. Mogą przerwać terapię i iść się napić. Dodatkowo, na rynku funkcjonuje wcale niemało ośrodków półotwartych, gdzie pacjenci odbywają terapię, śpią, jedzą, odpoczywają, ale mają swobodny dostęp do wychodzenia poza teren ośrodka, a tym samym do sklepu. Moje doświadczenie wskazuje jednak, że zdecydowana większość z nich, daje radę utrzymać abstynencję przez cały tok programu leczenia.
Czemu zatem tak jest i z jakiego powodu, wielu z nich nie udaje się utrzymać długoterminowej abstynencji, po opuszczeniu placówki?
Moim zdaniem, źródłem problemu jest niewłaściwe postrzeganie terapii alkoholowej, jako krótkiego epizodu w życiu uzależnionego. Leczenie uzależnienia od alkoholu jest natomiast procesem rozciągniętym w czasie. Zacznijmy jednak od próby odpowiedzenia na postawione wcześniej pytanie, o powód, dla którego osoby przebywające w ośrodkach, szczególnie tych półotwartych, dają radę utrzymać abstynencję. W mojej opinii, szczególne znaczenie ma specyficzna atmosfera, w jakiej funkcjonują przez te cztery, sześć lub więcej tygodni pobytu w placówkach. To wcale nie zajęcia, prace własne, czy inaczej wypełniony czas, odgrywają główną rolę. Wielu uzależnionych, w życiu poza ośrodkiem, funkcjonuje na wysokich obrotach i przyznają, że właśnie podczas odwyku ich życie zwolniło. Inni żyją w chaosie, a ich dzień w żaden sposób nie jest zaplanowany. W trakcie leczenia, doba nabiera pewnego schematu, jednak nie to jest kluczowe dla utrzymania abstynencji, w pierwszych miesiącach po opuszczeniu oddziałów. Przeprowadzenie z pacjentami wielu rozmów na ten temat ujawniło, że pobyt w ośrodku odbywa się w pewnym specyficznym klimacie. Duża część dnia upływa na pracy nad swoją chorobą, jednak atmosfera ta wcale nie ustaje w czasie wolnym. Jak usłyszałem, każde krzesło, talerz, czy ściana przesiąknięte są leczeniem. Wszystko jedno, czy jesteśmy na papierosie, czytamy, czy oglądamy telewizję lub gramy w tenisa stołowego, co kilka, czy kilkanaście minut do świadomości wdziera się myśl, po co tu jesteśmy i co się stało w naszym życiu. Przez kilka tygodni, naczelnym tematem funkcjonowania pacjenta, jest sprawa leczenia uzależnienia. Jest osią jego życia i wszystko, co robi koniec końcem, kręci się wokół pracy nad trzeźwieniem. Mechanizmy choroby, funkcjonujące w sferze emocjonalno-poznawczej uzależnionego, zrobią wszystko, żeby nie podjął on leczenia. Kiedy jednak już się to stanie, będą próbowały zmarginalizować znaczenie terapii. W praktyce wygląda to tak, że pacjent opuszcza ośrodek i wraca do normalnego funkcjonowania. Często wspomniana atmosfera znika w jednej chwili. Uzależniony rzuca się w wir obowiązków, a ma sporo do naprawienia, skupia się na bieżących sprawach i temat, który powinien stanowić naczelny punkt funkcjonowania, zostaje zminimalizowany lub zanika całkowicie. Nie bez znaczenia pozostaje tu również sposób dzisiejszego widzenia świata przez wielu z nas. Dzisiejszy człowiek nastawiony jest na krótkotrwałe intensywne działanie, obliczone na sukces, osiągany w relatywnie krótkim czasie. Tak też jest z leczeniem uzależnień alkoholowych. Ile to już razy słyszałem od pacjenta, który wraca do terapii po kolejnym zapiciu: -skończyłem terapię tu, tu i tam. Błąd! Ukończyłeś pobyt tu i tam, ale terapii nie skończyłeś jeszcze ani razu. Jednym z podstawowych nieporozumień, jest próba powrotu do świata dokładnie takiego, jaki się zostawiło przed wejściem do budynku ośrodka. Świata, który bardzo szybko przyniesie nam tyle, że nie będzie już miejsca na dalsze leczenie. Zniknie klimat, w którym moje trzeźwienie jest na pierwszym miejscu. Przeszedłem leczenie uzależnienia od alkoholu. Zrobiłem, co było do zrobienia.
Leczenie alkoholizmu to przede wszystkim atmosfera
I tu wracamy do sedna, czyli pytania o drogę. Co zrobić, żeby niechęć do picia z okresu pobytu w ośrodku, rozciągnąć na życie codzienne. Postawić na silną wolę? Opieranie się na czymś, czego z natury choroby nam brakuje, nie wydaje się dobrym pomysłem. Odnaleźć źródło problemu, przyjrzeć się temu, co dawał mi alkohol i poszukać czegoś, co pomoże stać się szczęśliwym człowiekiem? Jak najbardziej. Co jednak zrobić, by tych poszukiwań nie przerwał powrót do picia?
W mojej ocenie, odpowiedź tkwi w czymś, co nazywam atmosferą zdrowienia. Klimatem, w którym trzeźwienie jest centralnym punktem mojego życia, a wokół niego reszta spraw się obraca. Celem, na którym skupia się moje myślenie i działanie. Atmosferą potrzebną, jak pokazuje praktyka, przez okres około roku, czasem dwóch lat, a nie czterech tygodni. Wiele rozmów z uzależnionymi oraz moje własne doświadczenie wskazują, że po tym okresie postawa trzeźwieniowa nabiera charakteru rutyny, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. O uzależnieniu, my alkoholicy pamiętamy do końca życia i nie tracimy czujności, ale życie przestaje kręcić się wokół tego tematu.
Powrót do codziennego życia po terapii
Trzeba jednak pamiętać, że choroba ma w tej kwestii całkowicie odmienne zdanie. Szybko po opuszczeniu ośrodka podsunie nam ważniejsze tematy, jak praca, rodzina czy zaległości powstałe w okresie picia. Do tego dochodzi, wspomniane już, poczucie wykonania pracy, a także chęć zapomnienia lub przynajmniej odpoczęcia od tego jakże trudnego tematu, jakim jest moje uzależnienie. Trzeźwienie nie tylko przestaje być osią spraw życiowych, ale wręcz schodzi na daleki plan lub zanika zupełnie.
Atmosferę zdrowienia bardzo trudno jest wytworzyć we własnym zakresie. We wspólnocie Anonimowych Alkoholików funkcjonuje powiedzenie, że życie uzależnionego, pozostawionego samemu sobie, rzadko bywa sukcesem. Potrzeba do tego kontaktu z innymi trzeźwiejącymi, a przede wszystkim dalszej profesjonalnej pomocy. Wsparcia w codziennym podtrzymywaniu atmosfery zdrowienia.
Co zatem odpowiedziałem pacjentowi? - Przede wszystkim kontynuować terapię.